HISTORIA JEDNAJ SZALUPY.
„Jacht jest ciężkim brzemieniem,
jeśli mu nie służysz z zamiłowaniem”
Rudolf Krautschneider
Na jednym z długich, zimowych, piątkowych spotkań członków Klubu Żeglarskiego Qbryg, podczas opowiadania bajek z mchu i paproci o tym gdzie kto nie pływał, na czym, ile wtedy nie wiało i innych podobnych „morskich opowieści”, sternicy z tak zwanej „starej szkoły” zaczęli tkliwie rozpamiętywać o tym: jak to fajnie pływało się dezetami, jak od wioseł bolały ręce, ile to krwi wsiąkło w pokład nim się skończył kurs. Wtedy padła zgodna decyzja – potrzebujemy w klubie dezetę!
Rozpoczęło się nerwowe przeszukiwanie podwórek, garaży, strychów i sieci internet w poszukiwaniu tej jedynej, gaflowej, szalupy żaglowo – wiosłowej DZ. Rozpoczęły się wyprawy po Polsce od Mazur i Pomorza aż do Tatr. Jednego razu po 1200 km wyprawie na Mazury sądziliśmy że już się prawie udało odnaleźć odpowiednią dla nas szalupę, lecz „prawie” jak to się wielokrotnie później okaże, robi wielką różnicę. Odnaleziona na „allegro” dezeta z okolic Augustowa, okazała się zupełnym przegniłym na wylot i dodatkowo polaminowanym kaloszem, ale okolica i widoki przepiękne….
Jednakże w pewien piątkowy wieczór Sławek przyniósł na kolejne klubowe co piątkowe spotkanie wiadomość: – „nad brzegiem pewnego Jeziora, leży na burcie porzucona dezeta” – powiedział. Następnie zorganizował ekspedycję ratunkową, podczas której ustalono właściciela, dogadano warunki zakupu – 6000 zł, i stało się – kupiliśmy. Nasz klub Qbryg, nie posiadał wtedy takiej gotówki, więc powstała klubowa maszoperia, w skład której weszło sześć osób.
W momencie gdy w sile ośmiu chłopa dojechaliśmy nad wody jeziora dezeta stała już odwrócona do góry dnem, była przygotowana do sprzedaży tak abyśmy się czasem nie rozmyślili, bo poprzedni właściciel pewnie chciał już zużyć jej piękne diagonalne poszycie do rozpalania w kominku. Dodatkowo za jedyne 1400 zł wyłożone przez Komandora sprzedał do niej „prawie” nowe żagle i dorzucił nawigacyjne zabytkowe lampy.
Sprawnie zapakowaliśmy „towar” na przyczepę i ruszyliśmy w drogę powrotną do Świdnicy. Do wieczora trwały pielgrzymki klubowiczów i ich rodzin, podczas których podziwiano jej piękno, smukłą linię, „prawie” idealny stan techniczny, każdy chciał w niej posiedzieć, pogłaskać, podotykać a achom, echom i planom wspaniałych podróży nie było końca….
I pewnie tak podziwialibyśmy i zachwycalibyśmy się nią do dziś gdyby podczas któregoś długiego, zimowego, piątkowego, klubowego wieczoru nie pojawiły się w klubie dwie nowe postaci, Halinka i Krzysiek Pełka, którzy usłyszeli gdzieś o naszym Qbrygu i przyjechali na spotkanie z położonych 50 km dalej Ząbkowic.
Krzysztof, instruktor żeglarstwa, szkutnik z zawodu i zamiłowania, obejrzał dezetę, wziął szpikulec po czym bez wkładania większej siły przebił kilkakrotnie na wylot, w różnych miejscach, to „prawie” nowe i jakże dobrze zachowane poszycie. Następnie stwierdził:
– łatwiej i taniej byłoby wybudować nową, ale jak chcecie to wiosną możemy zacząć jej odbudowę, potrzebujemy do tego jakiś dach nad głową.
– Znam pomieszczenie gdzie po skosie powinna wejść- powiedział Piotr – w podświdnickim Grodziszczu i to z widokiem na piękne Góry Sowie. W końcu jesteśmy klubem żeglarskim z gór.
– A ja mam potrzebne maszyny stolarskie- powiedział Jacek.
Jeszcze tylko elektronarzędzia podarowane przez Franka, klubowicza, który na co dzień zajmuje się ich sprzedażą i tak powstał Qbrygowy „prawie” zakład szkutniczy. Całość zwieńczyła zabytkowa, 70 letnia osełka z piaskowca, która na co dzień zdobiła taras domu Komandora.
Pierwsze prace remontowe polegały na osiągnięciu stanu zerowego, czyli na demontażu resztek ławek, wyjęciu skrzyni mieczowej, dulek, wszystkich okuć, wycięciu zgniłego poszycia, po którym zostały dziury wielkości dwóch 50 calowych telewizorów.
Następnie Krzysztof sztukował sklejkę wodoodporną, kolejno warstwami od wewnątrz i z zewnątrz, sklejając je epidianem i wstrzeliwując pneumatycznie zszywki tak by kolejne warstwy idealnie przylegały do siebie i wszystkie dziury zostały załatane.
– Wiesz Norbi ? – powiedział Krzysiek podczas wyciągania zszywek z kartoników przyciskających nowe pasy sklejki – dawali mi tę dezetę za darmo, lecz wtedy nie chciałem, co miałem z nią robić?
– Gdybyś ją wtedy wziął mógłbyś dać ją teraz do Qbrygu, a tak widzisz, musieliśmy za nią zapłacić.
– Naprawdę nie przypuszczałem, że znajdzie się wariat, który będzie chciał ją remontować i jeszcze za nią zapłacić, a teraz o ironio, remontuję ją własnymi rękami – odparł z uśmiechem Krzysztof. – Po dziurach i skrzywieniu całej konstrukcji widać, że leżała prawą burtą na plaży dobre dwa lata – dodał.
Remont okazał się faktycznie kosztowny na tyle, że uczestnicy maszoperii po zapoznaniu się z kosztami zdecydowali by dezetę przekazać dla klubu i żeby z kasy klubowej pokryć dalsze koszty remontu.
Po odbudowie poszycia burt i wyciągnięciu z niego wszystkich zszywek, w czym wyspecjalizowaliśmy się Komandor i ja, przyszła kolej na wyszlifowanie całości wnętrza począwszy od dziobu poprzez zęzę, burty aż po rufę, by pozbyć się starej szarej farby, po czym cała zęza szalupy została zabezpieczona pięcioma warstwami białej chlorokauczukowej farby.
Potem odbudowa i wzmocnienie stępki, całkowita wymiana wręg z dębu, osadzenie wyremontowanej przez Piotra skrzyni mieczowej, i wykonanie nowych modrzewiowych ławek.
– Teraz potrzebujemy mahoniowe obłogi o grubości około 4 mm – rzekł Krzysztof.
Poszukiwanie tego materiału zajęło nam wiele godzin na podróże i telefony do różnych firm i osób. Niestety nie znaleźliśmy nikogo kto je produkuje, więc musieliśmy poradzić sobie sami.
Wyprawa po mahoń do firmy Braci Ludwińskich w Szczecinie była strzałem w dziesiątkę. Kupiliśmy tam ponad 0.5 kubika pochodzących ze wschodu mahoniowych brusów o wdzięcznej nazwie niangon, a znajomy Ryszarda pociął je na odpowiednią „prawie” czteromilimetrową szerokość.
Przyszedł czas na rozplanowanie reszty zabudowy. Na dziobie powstała kabina na wszelkie szpeje, do której zmieszczą się „prawie” nawet dwie osoby, na rufie pokład i dwie ławeczki dla sternika. Całości szalupy, smaku dodało wykończenie poprzez oklejenie wnętrza burt i pokładu dziobowego mahoniową okleiną o grubości 1 mm, a pokładu rufowego obłogami z niangonu na przemian ze wstawkami z jasnego drewna. Oklejenie to przyciągnęło do pracy wielu klubowiczów (Krzysiek, Monika, Szymon, Waldek, Ania, Kajtek, Arek, Oliver), którzy ochoczo zabierali się do wyrywania zszywek.
Krzysztof wykonał także falszburtę wzdłuż burt kabiny, i na próbę ułożył obłogi na wzmocnionej dębowymi deskami pawęży. Wzmocnienie to konieczne jest do zamontowania 15 konnego silnika, bo wiosła wiosłami, ale podczas podróży rzekami będzie on niezbędny by pokonywać nurt płynąc w górę. Także niejako na próbę pokrył z zewnątrz pawęż niangonowymi obłogami.
– Rysunek słojów i kolor przepiękne – stwierdzili wszyscy dotychczas oglądający.
Teraz przyszła kolej na zamontowanie uzyskanych z dobrodziejstwem inwentarza zbiorników wypornościowych i zabudowanie ich okleinowaną mahoniem sklejką. Później szlifowanie całości i lakierowanie wnętrza. Decyzja jaki lakier wybrać nie była prosta, w końcu wybraliśmy „mercedesa” czyli epifanes. Po przemalowaniu wnętrza szalupy zamontujemy wszystkie niezbędne okucia i zacznie się najbardziej ryzykowna część przedsięwzięcia – wzdłużne, zewnętrzne obłogowanie całości kadłuba. Ale o tym niedługo …..